Czego można oczekiwać od swojej pierwszej setki, szczególnie że niedługo po pierwszej osiemdziesiątce na
Transvulcanii? Jak na ultra-leszcza przystało chciałem po prostu zobaczyć co jest dalej - we własnym tempie i w pięknych okolicznościach przyrody.
Tak się złożyło, że na starcie o godz. 20 w Kudowie Zdrój mało kto chciał się ustawić przy taśmie. Stał tam już
Krystian Ogły, którego poznałem na La Palmie, stanąłem więc i ja, żeby było raźniej. Miejsce startu poznaliśmy z Kasią bardzo dobrze dwa lata temu na
Biegu Homolan 10km.
Od początku ruszyliśmy z Krystianem szybko na przełaj przez park do góry, wzdłuż wyznaczonej taśmami trasy. Dziwne, bo już po kilkudziesięciu metrach rozglądaliśmy się za taśmami, nie można było po prostu za kimś biec. Od razu stromo do góry schodami i tempo spore, jak w Biegu na Ślężę.
Na dzień dobry dostaliśmy 8km i +450m podbiegu na Błędne Skały przy pięknym zachodzącym słońcu. Przez pierwsze parę km biegł z nami jakiś pies, właściciela zostawił w Kudowie...Oczywiście było też kilku zawodników, w sumie ok 4-5 osób w czołówce.
Krystian narzucił rześkie tempo, a przede mną pojawił się jeszcze Zygmunt Brożek, który na stromym podbiegu próbował nawet odebrać prowadzenie Krystianowi. Starałem się nie ścigać na tym etapie. Błędne Skały po 51min na trzeciej pozycji, przede mną Krystian ok 1min i Zygmunt kilkanaście sekund, którego wyprzedziłem na stromym zbiegu, który właśnie się zaczął.
Przed samą Pasterką duża polana, dookoła lasy, w górze widoczny już Szczeliniec i prawie ciemność tuż po zachodzie słońca.
W Pasterce pętla dookoła wiaty z punktem żywieniowym, gdzie minąłem Krystiana mającego kilkanaście sekund przewagi. Z punktu nic nie zabrałem, bo następny był już na Szczelińcu po ok 3km. Na podejściu doszedł mnie Sebastian Kubacki. Ściemniło się i zapaliłem czołówkę. Na Szczelińcu 1:51 i 17km. Po zbiegu ze Szczelińca i 20km w nogach był 8km płaski dosyć odcinek na którym kiepsko mi się biegło i zeszło aż 50min, byłem trzeci. W końcu zaczął się zbieg do punktu w Ścinawce. Po drodze minąłem wymęczonego Wirka będącego na trasie
B7S już 29godz. Twierdził że Krystian jest daleko z przodu, kolejni spotkani zawodnicy mówili, że dokładnie 17min! Kosmos, gdzie zgubiłem te minuty?, a gdzie jest Sebastian?
W tym samym czasie
Danek zdalnie smsami zagrzewał mnie do boju, przesyłał spóźnione o godzinę międzyczasy("2min straty!"), kazał utrzymać tempo i
zatracić się w biegu niczym Tarahumara.
Na punkcie w Ścinawce(38km, 3:58) okazało się, że jestem drugi, a w zasadzie pierwszy, bo Krystian rezygnuje z powodu świeżej kontuzji, której nie chce pogłębiać przed UTMB, a Sebastian gdzieś się zgubił w ciemnościach. Oczywiście namawianie Krystiana, żeby biegł, bo nie mam kogo gonić na nic się zdało. W tym momencie przybiegła zguba - Sebastian. Pobiegliśmy dalej parę km lekko pod górę.
Okazało się, że Sebastian zrobił w tym roku Rzeźnika 80km i też pierwszy raz biegnie setkę! Przebiegliśmy też
Maraton Gór Stołowych dwa tygodnie wcześniej. I teraz
biegliśmy na pierwszym miejscu w KBL - nieprawdopodobne...
Wyraziłem obawę, że na pewno tuż za nami są jakieś charty o których nic nie wiemy. Sebastian stwierdził, że teraz już nas nikt raczej nie dogoni. Nie było to dla mnie takie oczywiste, to był dopiero 40km. Wspólny bieg nie był dla mnie komfortowy, to nie było moje tempo. Zaczęliśmy podchodzić pod Kościelec(586m) przed Słupcem. Strome wzniesienie trochę złagodniało i zacząłem biec, Sebastian za mną nadal maszerował.
To był ostatni raz kiedy się widzieliśmy. To był
ostatni raz kiedy widziałem kogokolwiek z KBL. Przede mną było 65km samotnego biegu przez góry i lasy - ponad 8 godzin...
Na tym można by skończyć opis wyścigu KBL i zacząć opis Biegu 7 Szczytów(235km). Spotykałem wielu zawodników maszerujących, zataczających się, śpiących
zawiniętych w folie NRC. Jeden zrobił spore wrażenie, jako jedyny biegł drogą pod niewielkie wzniesienie. Dogoniłem go i minąłem, ale różnica prędkości nie była wielka. Można powiedzieć, że jego widok zmotywował mnie.
Do Barda na 70km było na prawdę przyjemnie. Na tamtym punkcie spędziłem najwięcej czasu, chyba z 6 minut. Pod wiatą leżało sporo ciał pozawijanych w śpiwory. To długodystansowcy z B7S. Napełniłem bidony, zjadłem arbuzy, wypiłem wcześniej przygotowany izotonik z przepaku. Wystawiłem też na widok publiczny moje gołe brudne stopy i posypałem profilaktycznie jakimś proszkiem z Dehatlonu.
Zaraz za punktem było do pokonania +300m bardzo stromej drogi krzyżowej, zaczynało świtać, więc podziwiałem malowidła na drewnianych tablicach. Przede mną było drugie pół pasma Gór Bardzkich aż do Przełęczy Kłodzkiej i kolejnego punktu na 85km 10h15 (wg mapy błędnie 78km). Tutaj już kryzys mentalny walił do bram. Danek od rana słał smsy i kazał trzymać tempo! Dodatkowo dystans z zegarka nie zgadzał się z mapami. Wyglądało na to, że z każdym kolejnym punktem kontrolnym imprezie przybywało 4-5km do początkowych 103km. Jednak jeszcze humor dopisywał, dolałem 1.5L wody, zgarnąłem kilka kawałków arbuza i wygłupiałem się do zdjęć.
Oczywiście na punkcie nikt nie wiedział co się dzieje za mną i ile mam przewagi do tego, który mnie goni. Bo, że mnie goni byłem niemal pewien! Chociaż momentami biegnąc samemu w ciemnym lesie miałem wrażenie, że albo ja się pogubiłem, albo cała reszta. Było to po prostu nieprawdopodobne, że przez tyle godzin nie doganiają mnie ci, którzy wygrali ze mną na MGS. Trasy byłem jednak pewien, bo czerwonych tasiemek nie odstępowałem na więcej niż 50m, tak często się pojawiały.
Zbiegłem wreszcie do ostatniego punktu, gdzie dowiedziałem się, że do mety leciutko 7km asfaltem w dół...Aż poprosiłem o mapę i okazało się, że wcale nie. Jeszcze 12km przez góry i lasy...Ok wszyscy mają taką samą przygodę.
Męczyłem się przez ten odcinek niemiłosiernie i zmuszałem do biegu na lekko nachylonych stokach. Parę km przed metą dostałem jeszcze ponaglającego smsa od
Olgi "śpiesz się bo cię goni!". Zdziwiłem się, bo nie mogła tego wiedzieć, wyniki z punktów pojawiały się na necie ze sporym opóźnieniem. Dało mi to jednak sporego kopa i czasami na prawdę nerwowo oglądałem się za siebie. Tak jakbym przeczuwał, że ktoś się czai.
Ostatni zbieg do mety to już rześkie tempo w porównaniu ze średnią z ostatnich 50km. Pierwsze 50km zrobiłem w 5h24, ostatnie 50km w 6h50. Zdecydowanie za duża różnica. Wydaje mi się, że początek poszedł zbyt szybko, dałem się ponieść i końcówka szła bardzo ciężko.
W każdym razie na metę wbiegłem w podskokach po ostatnich schodkach i lekko jakby niedowierzając, że udało mi się biec na pierwszym miejscu od 40 kilometra.
Dzięki wszystkim za kibicowanie w tym szczególnie dla Danka i Olgi za mocne mentalne wsparcie smsowe.
Na mecie z Robertem Korabem, który był tym ścigającym i którego ani razu nie spotkałem na trasie. Stracił do mnie niecałe 6min!
Mimo biegania przez całą noc dzień był jeszcze długi. Przejąłem
Bagirę i kibicowałem
Kasi na Złotym Półmaratonie.
Pełne wyniki KBL i B7S
Zdjęcia za zgodą
Piotra Dymusa
Foto na mecie Maciej Sokołowski(
DFBG.pl)
Relacja ze zdjęciami:
http://www.salomonrunning.com/pl/blog/swieto-biegowe-w-ladku-zdroju.html
Relacja Michała z B7S 235km
http://www.ultrarunning.pl/237-obietnic-kundla-bieg-7-szczytow/
Wideo relacja:
http://www.youtube.com/watch?v=IP2cplfsfig
Reportaż TV Kłodzka:
https://vimeo.com/70942433
Trasa z GPS
http://connect.garmin.com/activity/346186444