Start z przełęczy pod schroniskiem, przez Wieżycę i dalej na szczyt. Powrót niebieskim szlakiem i później drogą od zachodu. Bardzo ciepło i bardzo mokro.
Prawie miesiąc po moim pierwszym porządnym ultramaratonie kolejny maraton. Tym razem Karkonosze i bieg na Zamek Chojnik. O maratonie dowiedziałem się z pierwszej ręki od Daniela współorganizatora, więc mój udział w imprezie był oczywisty. Trasa Maratonu Chojnik jest długa(45km) i trudna(+2200m), dodatkowo poprowadzona wymagającymi technicznie szlakami.
Na starcie ustawiło się ok 90 zawodników i zawodniczek.
Mordercze podejście na Zamek Chojnik, męczące kamienne schody.
Kibice na mecie:)
Bardzo fajna impreza, na pewno wrócę za rok. Jest więcej niż pewne, że zająć wysokie miejsce będzie bardzo trudno.
Szybki bieg z pracy, chyba na jakieś 85% mocy. Forma wróciła, to dobrze bo w sobotę Maraton Chojnik w Karkonoszach. A po biegu miałem nogi jak na zdjęciu(z marca). Butów ze zdjęcia już nie ma, zostały w koszu na Gomerze. Fajne były ale się popruły.
Pobiegaliśmy trochę z Kasią po mazowieckich wioskach. Kasia zrobiła mocne 20km Domaniów - Wieniawa - Domaniów, a ja las - las - ... - las i jeszcze się pogubiłem. Gdyby nie mapka w zegarku być może nadal krążył bym po lesie. Krajobraz na wiosnę zmienia się niesamowicie. W zimie te pola wyglądały zupełnie inaczej. Mimo że bieg był mocno przełajowy po błocie, przez pola, lasy i piachy biegło się całkiem szybko. Trudny trening, ale forma chyba niezła(przed Chojnikiem).
Chciałem nadmienić, że 5Dmk2 nadaje się raczej do focenia szachów niż biegania...
Bieg na Ślężę bardzo udany, poprawiony wynik na 32:50 i 35msc w open. Danek pobiegł jeszcze lepiej 32min i 23 w open. Po zawodach pobiegliśmy jeszcze kawałek pętli dookoła z Krzyśkiem, całkiem rześkie tempo.
Do tej pory takie dystanse pokonywałem tylko na rowerze, głównie na maratonach rowerowych w Karkonoszach i Górach Izerskich. Zazwyczaj wystarczało 5-7 godzin na przejechanie trasy. Ostatnio z podobnym dystansem biegowym miałem do czynienia na Biegu 7 Dolin w Krynicy(66km).
Założenia przed biegiem były takie, żeby zmieścić się w 11 godzinach i nie napinać zbytnio, ma być przygodowo.
Faro de Fuencaliente, Start
Na starcie przy starej i nowej latarni stanęło ok 1500 osób, ja w połowie stawki. W tłumie poznaję przy okazji kolejnego startującego Polaka Artura Góralczyka.
Odpalamy lampki przednie białe, tylne czerwone i start! Miejsce daleko w tłumie bardzo złe, emocje i ciśnienie pcha do przodu, ale wyprzedzać się nie da na szlaku szerokości 1.5m. Pocieszam się, że oszczędzam energię na później, w końcu podbieg ma 18km, czyli prawie 3 godziny. Na szczęście po godzinie mogę robić co chcę...czyli iść nieco szybciej. Zrobiło się już widno więc wyłączamy lampki.
Pod koniec długiego podejścia po prawej stronie podziwiam wschód słońca nad oceanem z wyraźnie widoczną Teneryfą i szczytem El Teide 3750mnpm(na filmie poniżej). Druga widoczna wyspa to Gomera. Robię zdjęcia komórką, nigdzie mi się nie śpieszy, drepczę w obsypującym się piachu razem z kilkudziesięcioma innymi zawodnikami. Nikt nie wyprzedza, nie ma jak.
El Pilar, 26km
Do schroniska El Pilar na 26km szlak GR131 prowadzi w dół do wysokości 1450m. Można trochę odpocząć i wreszcie rozprostować nogi. Przez cały czas wyprzedzają mnie zawodnicy z półmaratonu, którego meta za chwilę się pojawi. Ok 1000 osób wystartowało 30 min po nas.
Na żużlowo wulkanicznych zbiegach nabrałem do butów sporo kamyczków i piasku, ale póki latają luźno nie sprawiają problemów. Dopiero na szybkim zbiegu(3:50) szeroką szutrówką kamyczki dają się we znaki - nie nadążają z przemieszczaniem się i uwierają. Przed krótkim podejściem szybko wysypuję zawartość butów. Jest to łatwe, bo nie mam skarpetek ani stuptaczków;)
Bieg do mety półmaratonu jest bardzo emocjonujący. Kręta i wąska techniczna ścieżka, tłumy kibiców i w końcu meta razem z obfitym bufetem!
Czas 3:33, niestety to nie moja meta!
Dopadam dwie ćwiartki pomarańczy i wysysam szybko. Mimo tłumu i zgiełku słyszę polski język, to Krystian konsultuje się z dziewczyną co zjeść. Robimy sobie szybko pamiątkową fotkę. Emocje są tak duże, że po napełnieniu bidonu od razu wybiegam.
Dalej łatwe i przyjemne 5km po suchej i w miarę płaskiej leśnej drodze. Szlak GR131 przecina ją kilka razy opadając w dół krzakami, wspinając się i ponownie przecinając. Okazuje się, że nie musimy nim biec, nie ma strzałek ani taśm. Kilka osób z czołówki tego nie wiedziało i dodało sobie roboty...
Pico de La Nieve, 43km
Było płasko i szybko, czyli krótko i już wspinam się w kierunku Nieve na wysokość 2239mnpm. Daleko w dole po lewej widać plażę w Tazacorte i metę w Los Llanos, czyli do finiszu jeszcze 50km(mapa poniżej). Ludzi na trasie jest zdecydowanie mniej, pilnuję żeby nie zgubić szlaku, chociaż innego nie widać. Zaczyna się ciężka wspinaczka wąskim szlakiem na grani, nie ma już wysokich drzew i cały czas jestem wystawiony na działanie słońca w zenicie. Biegniemy, truchtamy, idziemy w kilka osób, dwie dziewczyny mocno napierają z przodu. Wyprzedzani faceci przyspieszają i podążają za jedną z nich, mocną na podejściach. Później pociąg się wykrusza i dziewczyna napiera dalej sama. Mnie udaje się utrzymać jej tempo i obserwuję taką sytuację kilka razy:)
U podnóża Nieve po ok 5.5h mam już zjedzone 11 żeli(100kcal każdy co 30min), a do bufetu z jedzeniem na szczycie Cruz jeszcze 6km. Zjadłem już nawet pół paczki zielonych oliwek, ale żołądek i tak przykleił się pusty do pleców. Na punkcie z wodą są słodziutkie niebieskie izotoniki - nierozwadniane - najadam się do syta!
Kibice siedzący na zboczu też myślą o jedzeniu!
Dziewczyna: - Viva la Polonia! Zapiekanka!
Ja: - Zapiekanka i pierogi!
Dziewczyna: - Dziękuję!
Ja: - Proszę i dziękuję!
Wreszcie po dotarciu do Cruz na 48km rzucam się łapczywie na arbuzy, melony, cukrowe kolorowe żelki i jakiś mizerny bananek, bułeczkę z salami omijam. Dosłownie po małym gryzie tego i tego. Pod czapkę wrzucam spore kostki lodu służące na punktach do studzenia izotoników.
Roque de Los Muchachos, 58km
Teraz nie ma żartów, szlak prowadzi kolejne 10km odkrytą granią powyżej 2200m, słońce w zenicie, jedyny ratunek to wysokość, dzięki czemu upał jest znośny.
Ten odcinek przebiegliśmy z Kasią już cztery razy, więc znam prawie każdy kamień ;)
Zmęczenie zaczyna dawać się we znaki, szlak nie ułatwia sprawy - jest techniczny, wije się, opada i znów wspina, woda paruje szybko. Już całkiem niedaleko widać białe obserwatoria, ale to jeszcze ponad godzina biegu. Wreszcie strome podejście na najwyższy szczyt La Palmy. Kibicie krzyczą z góry vamos, vamos! poganiają. Wtaczam się do dużego namiotu, a tam impreza! Biegacze siedzą z miskami makaronu, inni są masowani, opatrywani, karmieni. Nie patrzę na nich, żeby zachęcony nie przysiąść...Chwytam szybko jakieś kawałki arbuza i melona, wolontariusz oddaje bidon z wodą i wybiegam na słońce. Nikogo przede mną, znajduję szlak i zaczynam powoli biec jedząc jednocześnie. Przecinam asfalt, na którym jakiś turysta wyśmiewa mój koślawy krok. No tak, ja tego nie widzę, ale nogi biegną już jakby obok mnie.
Tazacorte, 77km
20km zbieg z 2400m na 0m zaczyna się niewinnie, wąski szlak swobodnie opada. Po kilkunastu minutach zaczyna się jednak techniczna stroma ścieżka po ostrych wulkanicznych skałach. Trwa to godzinami i nie chce się skończyć. Kończy się za to woda, a bufetu nie widać. Zaczyna się lasek z kanaryjskiej sosny, niby jest cień, ale upał coraz większy. Powietrze nagrzało się przez cały dzień, wysokość się zmniejsza, temperatura szybko rośnie. Szlak na chwilę łagodnieje i biegniemy po ściółce.
Wychylam głowę ponad wysokie sosny, żeby spojrzeć na granatowy piękny ocean i w tym samym momencie witam się z ziemią. Lądowanie na kolanach, dłoni, łokciu, barku, biodrze i ramieniu, czyli miękko. Jestem lekko oszołomiony, chcę wstać ale grawitacja nie pozwala. Facet z czwartego zdjęcia wyciąga rękę, tłumaczę że podziwiałem widoki...Krew z kolan bardzo nie leci, więc my lecimy dalej w dół.
Gdzie ten bufet, gdzie woda, jest już na prawdę bardzo ciepło. Przez całą trasę, w ogóle w tych górach, nie ma żadnych strumieni, żadnej wody. 74km wreszcie jest bufet, myję się szybko z kurzu, napełniam bidony, bufetowy polewa mi głowę zimną wodą, kradnę kostki lodu pod czapkę.
Ustawiam się w kolejce do medyków. Mają już dwóch klientów, jednego na noszach, a u mnie jeszcze 4 miejsca do zdezynfekowania.
Po chwili pada z ich strony głupie pytanie, czy chcę biec dalej...
Zaczynamy zbliżać się do Tazacorte, czasami asfalt, czasami wulkaniczne skały. Jeden facet tak cierpi na zbiegu, że co kilka kroków pojękuje...Inny zygzakuje, żeby spłaszczyć stromy zbieg asfaltową drogą.
W końcu po ostatniej stromiźnie, z której aż chce się skoczyć do zimnego granatowego oceanu daleko w dole, dobiegam do bufetu na 77km. Tutaj spotykam Kasię, która mocno dopinguje i mówi że będę miał świetny czas. Mnie już się zupełnie dystans pomieszał, bo zegarek zmierzył trochę za mało(przez naliczanie co 2sek).
Jak widać wyżej znowu kradnę kostki pod czapkę, tym razem dużo, co okazuje się później zbawienne...
Los Llanos de Aridane, 83km, meta
Zostało 6km i 300m w pionie, niby nic ale upał jest straszny. Kawałek asfaltem lekko pod górę, a ludzie przede mną spacerują. Biegnę truchcikiem, w końcu zaczynają się...strome podejścia! Ileż można! Wyciągam spod czapki większy kawałek lodu i robię okłady na twarzy i głowie. Woda z bufetu zaczyna się wchłaniać, lód przyjemnie studzi.
Po kilku minutach wraca energia i zaczynam mocno napierać z rękami na kolanach pod stromą górę. Wymijam kilka osób, które spacerują jakby już miały swoje zwycięstwo w kieszeni. Ostatnia długa płaska prosta, już widać banery, biegnę, ale szybciej się nie da. Mija mnie jeden zawodnik, za chwilę jeszcze szybciej drugi, już się nie poderwę, nie ma mowy. W brzuchu bulgocze woda, serce wali, czerwony dywan, przybijam piątki, meta.
Na mecie
Niesamowici kibice, cała wyspa żyła biegiem przez parę tygodni, wszędzie informacje o imprezie.
Organizacja perfekcyjna, na mecie dostępne baseny z zimną wodą i workami z lodem, prysznic, rzędy łóżek do masaży.
TRANSVULCANIA 2013 Salomon Nature Trails video
Film koniecznie do obejrzenia, świetna realizacja i niesamowite widoki!
Mój profil i trasa
Szczegółowy profil trasy.
Ostatecznie zająłem 107msc z czasem 10:34:13.
W biegu udział wziął najlepszy polski góral Marcin Świerc(relacja i zdjęcia) - 10 miejsce z czasem 7:52! oraz Piotr Hercog, Krystian Ogły i Artur Góralczyk.
Pełne Wyniki
Mężczyźni
1. Kilian Jornet (Hiszpania) - 6:54:09
2. Luis Alberto Hernando (Hiszpania) - 6:58:31
3. Sage Canaday (USA) - 7:09:57
4. Timothy Olson (USA) - 7:11:53
5. Patrick Bringer (Francja) - 7:17:19
6. Francois d'Haene (Francja) - 7:17:43
7. Cameron Clayton (USA) - 7:17:47
8. Miguel Caballero Ortega (Hiszpania) - 7:30:49
9. Cristofer Clemente Mora (Hiszpania) - 7:37:40
10. Marcin Świec (Polska) - 7:52:21
...
35. Piotr Hercog (Polska) - 9:02:12
107. Błażej Łyjak (Polska) - 10:34:13
189. Krystian Ogły (Polska) - 11:23:58
809. Artur Góralczyk (Polska) - 15:31:30
Kobiety
1. Emelie Forsberg (Norwegia) - 8:13:22
2. Nuria Picas Albets (Hiszpania) - 8:19:30
3. Uxue Fraile Azpeitia (Hiszpania) - 8:44:48
4. Nathalie Mauclair (Francja) - 8:46:13
Świetna i dramatyczna relacja Krystiana.
Napisałem tak szczegółowo, bo zapisałem się już na przyszły rok i wrócę do tego opisu w maju 2014 ;)
Kilka zdjęć więcej.
Międzyczasy Polaków - do analizy na przyszły rok jak znalazł.
Truchcik do i z pracy, bo dosyć biegowo-leniwych(nowa funkcja pod linkiem) ostatnich dwóch tygodniach. buty MR00 - płaskie i miękkie. Łydki czują już zmianę butów po zimie z MT1010(trochę twardsza podeszwa)