Dzisiaj udało się wyjść z domu o 7 rano. Po szybkim przejeździe przez Wetlands Park dotarłem do jeziora Las Vegas. Wokoło same willowe apartamenty, pola golfowe i łodzie na jeziorze, wille, pola i łodzie, itd. Nic ciekawego.
Po krótkim odpoczynku ruszyłem z powrotem przez szutry i pisaki.
Potem jeszcze 13 km przez miasto i ok. 10:30 byłem już w domu.
Złapanie na pustyni kapcia może skończyć się źle, chyba że uda się znaleźć schronienie ;-)
Tym razem wziąłem aparat i wyszedłem z domu 3 godziny wcześniej niż do
Wetlands park poprzednio, czyli o 7:20.
Po 13 km asfaltu dotarłem do parku. Jakaś pani właśnie wracała ze "spaceru" z psem. Oczywiście przyjechała na spacer samochodem. Na kompletnym odludziu posprzątała po psie, po czym wsiadła do samochodu i odjechała.
Po drodze spotkałem jeszcze grupkę 50-latków bawiących się zdalnie sterowanymi samolotami.
Nie udało się dzisiaj dojechać do końca parku, bo znowu złapałem podwójnego kapcia. Słońce było prawie w zenicie, a krzaki dookoła bardzo niskie.
Na szczęście w pagórku z którego robiłem zdjęcia była dość głęboka dziura. Ktoś pewnie kiedyś czegoś szukał. Tam właśnie schowałem się przed żarem i zakleiłem dętkę.