Drugi raz na szosie, Tatry

Wtorek, 11 lipca 2017 · Komentarze(2)
Kategoria Góry, Szosa, Zdjęcia

Nigdy nie miałem typowej szosówki i nadal nie mam, dlatego jeżdżę teraz na pożyczonej od Olgi szosie Ridley Yana rozmiar S. Trochę jest za mała, ale po wstawieniu sztycy od górala siedzę przynajmniej odpowiednio wysoko :).

Buty, pedały i kask od MTB, bo czemu nie:)


Sucha Hora i stare przejście graniczne

Chojnik Ultra 2 open, masakrator

Sobota, 27 maja 2017 · Komentarze(3)

Środek nocy, ludzie chaotycznie biegają w różnych kierunkach inni podskakują lub stoją w zadumie, gra orkiestra. To musi być miejsce startu biegu ultra.

Czuję się trochę nie na miejscu, miałem biec maraton i pod kątem maratonu pisałem relacje z treningów. Od dwóch miesięcy myślałem coraz intensywniej o trasie 102 kilometrów i w końcu przepisałem się na Ultra Chojnik. Tutejszy maraton już zaliczyłem, a ostatnią setkę biegłem rok temu. Najwyższa pora przypomnieć sobie, jak to jest na tak długim dystansie i na tak trudnej trasie.

Przesunąłem się bliżej linii startu, odliczanie, strat i po paru minutach już jesteśmy w ciemnym lesie. Czołówka nie odskoczyła zbytnio do przodu. Nawet nie zamierzałem ich gonić. Za prowadzącą dwójką kolejne kilkanaście osób i dopiero ja. Tak było do pierwszego podejścia, gdzie wyprzedziłem parę osób. Plan był taki, żeby do około 50 kilometra biec swoim tempem i nie dać się sprowokować do wariackiego wyścigu.


Około 4 rano tuż przed wschodem słońca niebo było już czerwone. Na długiej prostej prowadzącej głównym grzbietem naliczyłem osiem osób biegnących przede mną. Bardzo dobry znak, mogłem się nieco zrelaksować. Zacząłem im robić zdjęcia na czerwonym tle, kiedy skręcili w dół z Łabskiego Szczytu. Spokojny długi zbieg zakończony trudnym odcinkiem czarnego szlaku i za chwilę kolejne podejście na grzbiet. W międzyczasie minąłem kilku biegaczy.

Skończyła mi się woda i pod Czarną Przełęczą szukałem strumienia, ale były tylko suche ślady po ostatnich ulewach. Odwróciłem się i przeszły mnie dreszcze. Za moimi plecami malował się niesamowity wschód słońca nad Kotliną Jeleniogórską, wstające mgły i wystające z nich pagóry. Oczywiście znowu zrobiłem kilka zdjęć mimo świadomości, że aparcik w moim telefonie nadaje się zupełnie do niczego.

 Na górze na Czeskich Kamieniach wypatrzyłem gramolącego się ludzika, zmierzyłem mu czas, byłem 15 minut za nim.
Na zbiegu do Pielgrzymów wyprzedziłem go, a na podejściu do Samotni minąłem kolejnego biegacza. Kibic na brukowanej drodze doniósł, że z przodu jest pięć osób, a do lidera mam 12 minut. To były wreszcie konkretne informacje i w dodatku bardzo dobre. 60 kilometrów do mety i tylko 12 minut straty. Czyli dalszy ciąg truchtu tym razem długim i stromym zbiegiem do Karpacza. Trochę zdziwiły mnie szybkie kroki za plecami, czyżby ktoś mnie gonił? To był Krzysiek Kokot, który nieopatrznie zwiedził Kopę, a teraz na gwałt odrabiał straty i zbiegał jak szalony. Dla mnie to był nużący zbieg.

Po 6.5 godzinach zameldowałem się na punkcie w Karpaczu, gdzie ucztowali wspomniany Krzysiek z Kopy i Maciek Pisarek. Atmosfera była zupełnie niewyścigowa. Krzysiek chyba zmieniał buty, a Maciek rozglądał się dookoła, jakby na zastawionych stołach było mało do jedzenia. Dowiedziałem się też, że kilka minut wcześniej punkt opuściła pierwsza dwójka.

Tutaj wreszcie poczułem jakieś większe emocje, szybko opuściłem punkt i już byłem na trzeciej pozycji. Zaraz za mną wyszedł Maciek i przez cały Kocioł Łomniczki deptał mi po piętach. Trochę mu uciekałem, trochę goniłem liderów. Teraz uważam, że na tym podejściu nie trzeba było się aż tak ścigać ;)

Tuż przed szczytem kotła wypatrzyłem na górze ludzika, był jakieś 5 minut przede mną. Tymczasem Maciek rozprostował kije i wyprzedził mnie stwierdzając, że lubi podejścia. Odpowiedziałem, że ja oczywiście też, ale nie takie! No i już byłem czwarty. Takie roszady trwały przez kolejne 10 kilometrów - ja byłem pierwszy w dołkach, a Maciek na górkach.

Ostatnie spotkanie mieliśmy na punkcie w Szpindlerowym Młynie ok 70km. Zbieg do niego jest całkiem długi, mało techniczny i zakończony asfaltem. Postanowiłem się wreszcie urwać i to się udało na punkcie byłem pierwszy, to znaczy trzeci. Ledwo skończyłem nabierać wodę i jeść arbuzy, a Maciek już był obok. Zgłosiłem pretensje, że przecież miał wolniej zbiegać. Wytłumaczył się asfaltową końcówką.

Ostateczną kwestię naszej separacji upatruję w pomidorowej z makaronem. To znaczy Maciek się na nią skusił, może nawet z dokładką, a ja nie. Zyskałem zatem teoretyczne dwie minuty i w pośpiechu opuściłem punkt. Kolejne dwa kilometry to świński trucht pod górę i dalej ostra wspinaczka w palącym już słońcu na południowym zboczu Karkonosza.

Patrzę do góry i między turystami wypatruję dwa ludziki jeden gramolący się po skałach za drugim. Patrzę w dół i widzę Maćka napierającego na kijach. Na górze wreszcie płaski, szeroki i otwarty teren, zaczynam biec. Goniona dwójka jest już razem, to idą, to truchtają, nie odwracając się nawet. Może to turyści?

To jednak Witek Juda i Sebastian Borowczyk.
Doganiam ich przed schroniskiem Lucni, jakoś głupio zagaduję, śmiejemy się i wyprzedzam. Witkowi się to nie spodobało, prowadził wiele godzin i miałby to teraz tak oddać? Wystrzelił do przodu i zaczął techniczny zbieg, bardzo techniczny. Zbiegamy sprawnie, a to doganiam Witka, a to daję mu się oddalić i trochę odpoczywam. Za plecami leci jakieś przekleństwo, zatrzymuję się, a to Sebastian już wstaje z kamieni po małej glebie. Nic się nie stało.

Witek zniknął. Koniec zbiegu, znów pod górę, długa szutrowa prosta, nikogo przed nami prócz turystów. Biegniemy kilometr asfaltem pod Przełęczą Karkonoską, znowu nikogo z przodu. Dobiegamy z Sebastianem do punktu na 80 kilometrze. Tutaj służbowo wita nas szerokimi ramionami Grzesiek Soczomski i reszta ekipy. Jesteśmy pierwsi, nikogo przed nami, Witek się zapodział.

Zyskujemy jednak Grześka, który postanawia odprowadzić nas do mety. Wybiegam pierwszy, ale Sebastian nie odpuszcza i do 87km dobiegamy razem. Tam przyspieszam i zaczynam żwawą wspinaczkę na Ptasi Kamień i dalej do Petrovki. Sebastiana nie widać. Tempo przyzwoite, pot się leje. Jest super.

Zjadłem już dwadzieścia żeli i wypiłem litry izotonika, jednak po kolejnych porcjach energia nie przybywa, zmęczenie daje o sobie znać. Coraz trudniej przebierać nogami. Lewe kolano pobolewa z przerwami od 50 kilometrów, w butach przemieszczają się kamyczki, a upał daje się coraz bardziej we znaki. Zaczynam stromy zbieg z Petrovki i przeklinam, bo chciałbym szybciej ale nie mogę.

Nerwowo spoglądam za siebie wypatrując Sebastiana, a to tylko zawodnicy z maratonu mnie mijają. Koszmarny długi zbieg, chyba najdłuższy biegowy odcinek na całej trasie ciągnący się w nieskończoność.

500 metrów przed podejściem na Chojnik odwracam się i widzę przez ułamek sekundy znajomą sylwetkę wśród innych biegaczy. Szukam potwierdzenia na twarzy Grześka, a ten odwraca się i uśmiecha do Sebastiana.
Momentalnie przyspieszam z 6:00 na 5:00, ale pary starcza tylko na te 500 metrów. Zaczyna się podbieg i Sebastian już mnie mija dokładnie 3 kilometry przed metą. Na mecie mówił, że jak mnie zobaczył poczuł, jakby dostał skrzydeł. I faktycznie odfrunął razem z moim pierwszym miejscem.



Miejsce, czas, godziny, minuty, sekundy. Czy to takie ważne? Za każdym razem, gdy w trakcie biegu myślałem o Kasi i Leonie czekających na mecie czułem szczęście. Przestawało mieć znaczenie, czy będę pierwszy, drugi, piąty i czy zmieszczę się w 15 godzinach.

Góry Suche i Kamienne szlakiem granicznym dzień 2

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 · Komentarze(6)
Po długim dniu pierwszym nawet jakoś się wyspałem. Przed wschodem nadal było zimno i nie zdecydowałem się na focenie podnoszących się mgieł i chmur nad górami. Na szczęście poranne słońce szybko zaczęło grzać i można było wygrzebać się ze śpiwora.
Nie za bardzo było co robić na śniadanie, bo miałem tylko bidon wody, herbatę, barszcz czerwony w proszku i żel.
Szybkie gotowanie na mikro kuchence FMS-300 Titanium i można się pakować w dalszą drogę.

Patrząc na wschód w stronę Głuszycy ze Szpiczaka

Scieżka prowadzi generalnie szlakiem granicznym. Na niektórych odcinkach można zjechać na trasę oznaczoną w ramach Strefy MTB Sudety, albo jechać dalej szlakiem pieszym, który jest oczywiście trochę trudniejszy.
Po 10km dojechałem na większe jedzenie do czeskich Janowiczek. Restauracja jest na górze miejscowości, nie ma po co zjeżdżać na dół. Dalsza droga prowadzi niebieskim(później zielonym) szlakiem pieszym. Następnie wjeżdża się znowu na grzbiet graniczny i dalej szlakiem zielonym przez kilka gór od 650 do 740m npm dojechałem do Krajanowa. Dalej przez Sokolice do Ludwikowic i do Harendy. Generalnie jazda grzbietem to duża frajda, ciągłe nieduże zjazdy i podjazdy i piękne panoramy dookoła.
Kuchnia w pełni wyposażona, FMS-300 Titanium Fire Maple


Gdzieś tam jadę, na wschód

Zwijanie obozowiska

To była pierwsza noc w hamaku Ticket To The Moon

Po spakowaniu całkiem kompaktowo, ale przez duży aparat jednak trochę ciężko, ok 7-8kg


Szeroki Wierch następny na szlaku granicznym


Zjazd z Szerokiego Wierchu

Trasa Strefy MTB Sudety, w tle Głuszyca

Zjazd niebieskim szlakiem granicznym do czeskich Janowiczek


Jednym słowem bardzo udana wycieczka!
Ślad na Stravie
W sumie 5.5 godziny w trasie.

Góry Sowie i Suche, Ruprechticki Szpiczak dzień 1

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · Komentarze(4)
Od kiedy zapisałem się na Bieg na Wielką Sowę chciałem pojeździć w okolicy na rowerze. Jechać taki kawał w piękne okolice i biec tylko 10km to gwarantowany niedosyt.

Wieża na Wielkiej Sowie

Wypatrzyłem na mapach ciekawy szczyt Ruprechticki Szpiczak(880m npm.) z fajnymi widokami i dobrym miejscem na biwak w hamaku.
Po biegu zjadłem frytki z surówką i wystartowałem o 16 z Ludwikowic Kłodzkich(Gospoda Harenda) ponownie na Wielką Sowę.
Następnie szybko przez Małą Sowę do Rzeczki, następnie kompleks Osówka i postój w Głuszycy. Tutaj niestety znowu frytki(2 porcje) i dwa cienkie piwa. Wyjazd o 19:30 i szybko na Szpiczak, żeby zdążyć przed zachodem słońca i rozbić biwak.
Ostatnie ciężkie podejście ze stromym nachyleniem 30% i jestem na szczycie. Spotykam tutaj parę Czechów przy ognisku, którzy też planują biwak pod chmurką.
Robi się chłodno i nawet nie chce mi się wychodzić ze śpiwora, żeby zrobić herbatę. Niestety w hamaku nie da się gotować na leżąco!
W śpiworze z komfortem do 7st było zimno mimo dosyć ciepłego wieczora i nocy. Prawdopodobnie przez to, że tego dnia poszło w sumie ok 5000kcal, a zjadłem tylko jakieś 2500kcal.

Kompleks Osówka i bunkier Kasyno



Ostatnie podejście przed szczytem

Panorama ze Szpiczaka

Obozowisko nad ranem
Cała trasa z postojami zabrała mi 4.5 godziny. Ślad na Stravie

Ciąg dalszy dnia drugiego

Wycieczka biegowa na Pico Viejo

Niedziela, 3 stycznia 2016 · Komentarze(2)
Kategoria Zdjęcia, Góry, Bieganie
Uczestnicy
Wycieczka biegowa z Kasią na płaskowyżu pod szczytem Teide(3718m).
Celem był Pico Viejo (3135m), którego jednak nie udało się zdobyć, bo na szlak weszliśmy dopiero po godz. 15. Zawróciliśmy równo o 1720 na wysokości 2725m. Po godzinie byliśmy już na parkingu równo z ostatnimi promieniami Słońca.
Kasia ogląda klasyczny zachód na płaskowyżu pod Teide na wysokości ok 2100m. W tle wyspy Gomera i z tyłu Hierro.

Zbieg z Pico Viejo

Piękne ścieżki na wulkanie

Wulkaniczne hałdy wszędzie dookoła!

Od razu na mecie zielony groszek z oliwkami!

Ślęża w MonkSandals

Niedziela, 9 sierpnia 2015 · Komentarze(3)
Kategoria Bieganie, Zdjęcia
Kolejny dzień na Ślęży i ta sama trasa co wczoraj. Dziś truchcik z Kasią. Upał mniejszy i dla odmiany pobiegłem w Monk Sandals. Pierwszy raz taki dystans w sandałach i o dziwo żadnych problemów. Bez otarć, paski nieźle trzymają i nic nie przeszkadza.






6 dni do Grani Tatr.
Profil wygląda imponująco :)

Ślęża w upale

Sobota, 8 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kolejna w tym roku aklimatyzacja do biegania w upale. W dodatku rekordowym, było podobno 37st. Dzięki temu, że testowałem kamizelkę pod Grań Tatr miałem przy sobie, zupełnie przypadkiem, 1.5L wody! Normalnie na tej pętli 18km nie mam nic.
Tym razem 1.5L było już wypite po 13km na szczycie Ślęży, a tempo miałem leniwe ze względu na okoliczności.
W schronie dokupiłem jeszcze litr! Czyli na niewinne dwie godziny truchtania poszło 2.5L.
Żeby było ciekawiej już po ok 5km czułem lekko łydki, które dostały mocno na Półmaratonie Karkonoskim(ale to było tydzień temu!).
O co im chodzi?


Z powrotem, zbliża się zachód słońca, w dole Sobótka

Potestowałem kamizelkę Salomona, pobiegnę z nią Grań Tatr za tydzień. Ostatni dzwonek na testy. Cały wymagany sprzęt się zmieści i do tego sporo wody. Kamizelka ma 11 kieszonek w tym 3 na suwaki.

Tutaj wygląda na to, że się parking zrobił. Im bliżej stolika z browarem tym lepiej. A może to z powodu wprowadzonych opłat pod stadionem. Na przełęczy nie ma parkingu to i opłat nie ma.

Pumptrack Kili zamiast biegania

Piątek, 7 sierpnia 2015 · Komentarze(2)
Kategoria Video, Zdjęcia
Pumptrack to bardzo fajna rzecz. Nie trzeba pedałować i można jechać i jechać.
Ale spocić się można!
Jakoś w te upały nie było chęci na dłuższy bieg, na krótszy też nie(a Bieg Ultra Granią Tatr czeka!)
Na pumptracku nigdy nie jeździłem, więc czemu nie spróbować. Pumptrack KILI jest...obok Kilimandżaro :)
Pumptrack Wrocław
Raz zahaczyłem o drzewo, raz o glinianą bandę, ale ogólnie bez strat :)


Tak wygląda ślad zarejestrowany przez GPS, raczej niezbyt dokładny skoro jedna pętla zajmuje mniej niż pół minuty.