Dzisiaj był upalny, jak to w lecie trening. Różne ciekawe ćwiczenia przez prawie 2 godziny. Tarcze, kamień 1:17 i chishi 2:15, a na treningu w poniedziałek także makiwara.
Z rowerowych tematów, coraz bardziej przyzwyczajam się do slicków i nawet w takim dziurawym mieście jak Wrocław dają sobie radę.
Ostrzegali wczoraj wieczorem, że będzie wiało we Wrocławiu. Niektórzy jednak nie posłuchali i nie przytwierdzili swojego dobytku do ziemi, tylko zostawili samopas. Takie są skutki.
Od powrotu z urlopu dookoła Polski jeżdżę po Wrocławiu na slickach. Jest to dużo wygodniejsze niż grube opony. Może trzeba bardziej uważać na torowiskach i koślawych wrocławskich ulicach, ale komfort przyspieszania i lekkiego toczenia się jest bardzo fajny.
Dzisiaj naszych rowerów w pracy pilnował drapieżny kot
Poza tym trening i regeneracja po bieganiu w jednym...
Dzień zaczął się mocno biegowo o godz 9. Trochę z rozpędu zdecydowałem się podjąć próbę i przebiec 30km. Wątpliwości były, bo ostatnio bolały mnie piszczele, ale po prawie 500km na rowerze z wyprawą dookoła Polskibóle ustąpiły jak ręką odjął.
Ostatecznie dystans wyniósł ok. 29,5km w czasie 2:47, w sumie ponad 3 godziny na trasie w towarzystwie biegaczy ze ścieżek biegowych Nike. Trasa biegu była dosyć pokręcona. Najpierw wzdłuż Armii Krajowej, potem przez ogródki działkowe, przez kładkę na Oławie, mały lasek, potem przecięcie ul Niskie Łąki. Następnie wałami obok ZOO i do parku Szczytnickiego, chwilę później stadion Olimpijski. Ze stadionu na wały i duża pętla między mostami Swojczyckim i Jagiellońskimi i potem jeszcze most Szczytnicki i dalej parkiem do stadionu. Powrót na Gaj podobną trasą, chociaż pogubiliśmy się z kolegą w lasku przy kładce. Próba na tym dystansie udana, jest podstawa do maratonu. Trasa na mapce
Jak już nogi nieco odpoczęły pojechałem rowerem na małe zakupy. Bardzo lekko bo kręcić się nie chciało.
Przy okazji: Na blogu Parkowanie po wrocławsku o naszych wrocławskich DeKLach pojawił się nowy wpis odnotowujący moje spotkanie III stopnia.
Kierowcy strzeżcie się już jutro jadę do pracy i mijam po drodze kilka śmieszek rowerowych uzbrojony w spust i migawkę.
Rundka na wyspę Opatowicką i z powrotem. Dzisiaj pożegnaliśmy z naszej stajni rowerowej Latającego Holendra. Za wiele na nim nie pojeździliśmy. Rama była jednak za duża dla Kasi, a dla mnie jednak za delikatny ten rower był.
Ledwo człowiek wybierze się do pracy o poranku i już mu kłody...samochody rzucają pod koła.
Ten zawodnik był pierwszy
Nie minęła minuta, gdy podjechał następny. Miałem już palec na spuście, więc tylko zapraszająco pokazałem kierowcy, gdzie ma parkować i zrobiłem swoje:
Wytrzymał w tym miejscu około pół minuty. Zrobiłem mu jeszcze parę fotek. Zapytał mnie "Chcesz wpier.ol ?!" Nie zdążyłem odpowiedzieć, trzasnął drzwiami i odjechał. I bardzo dobrze.
Tylko 13 minut na drodze do pracy, a ile emocji :) Tym optymistycznym akcentem zaczął się piątek.
Wyruszyłem w poszukiwaniu śruby do wspornika kierownicy do naszego holendra. Holender został sprzedany dosyć tanio na alledrogo. Poszukiwanie śrubki w piątkowe popołudnie nie było łatwe. Należało wyszukać sklep zabytkowy. Na Dubois śrubki nie było. Na jednym końcu Bolesława Prusa też nie było. Na drugim końcu Bolesława Prusa znalazł się zabytkowy sklepiko-warsztat
Pojedynczej śruby nie udało się kupić, więc...kupiłem cały wspornik za 14zł.
I tak oto dotarłem do zakładu, który wydawałoby się już nie powinien istnieć. W środku wyglądał, jak zakład przetwórstwa metali mniej szlachetnych. Gdy wszedłem pan mechanik właśnie kucał na podłodze i tłukł coś młotkiem. Żeby z nim zamienić słowo też musiałem kucnąć.
Jest to drugi tego typu zakład naprawczy na jaki natknąłem się we Wrocławiu. Pierwszy niemal identyczny jest na ul. Grabiszyńskiej. Na witrynie jest zabytkowa drewniana narta. W środku naprawiane są rowery.