Maraton w Poznaniu, życiówka i osobisty kibic
Na maraton w Poznaniu zapisałem się i opłaciłem jeden dzień po terminie(wg regulaminu), dwa dni przed startem. Następnie zadzwoniłem do biura i okazało się, że zapisy przedłużono o 2 dni :)
Kontynuowałem więc "treningi". W piątek zrobiłem jeszcze coś głupiego i poszedłem na trening karate. Akurat trafiłem na parę z ambitnym Jarkiem i obiliśmy sobie trochę udka, siniaki pojawiły się dopiero po maratonie. A może to nie takie do końca głupie(ja pisze Wojtek Staszewski) robić siłę na nogi kilka dni przed maratonem...
W ogóle pomysł na jeszcze jeden maraton w tym roku i atak na 3:30 był całkowicie spontaniczny, po prostu dobrze się czułem i jakoś wiedziałem, że forma jest dobra.
Dwa tygodnie przed maratonem przebiegłem Powiatowy Maraton Górski :) i od tamtej pory myślałem o starcie w Poznaniu(i obserwowałem się czy będę w stanie). W ramach regeneracji pobiegałem jeszcze 40km tydzień przed i 30km w tygodniu startowym(+17km na wycieczce w góry). Całkiem spore liczby jak na mnie:)
Start
Plan na start jest prosty, nie szarżować bo z założenia nie ma czym, biec razem z balonami, a jeśli będzie moc urywać co się da na finiszu.
Pierwsze kilometry rozgrzewkowe wewnątrz pełznącego przez miasto rozgrzanego ludzkiego węża. Dawno nie biegłem po asfalcie w takim tłumie i nie jest to za przyjemne uczucie. Żeby ochłonąć i studzić się wybiegam na brzeg węża, żeby się ogrzać wbiegam do środka. Gdzieś przede mną balony na 3:30 i pan z różowymi włosami, dookoła tłum biegaczy.
Balony są w moim zasięgu do pierwszego sikania w okolicy 10km, które trwa dobre 30 sekund...Co ja takiego piłem przed startem?! Nie było sensu ich gonić. Monotonny bieg i ok 20km znowu sikanie i strata urosła do 40-50 sekund. Międzyczasy pokazują, że na 21km mam 1:46:22, czyli całkiem ok zgodnie z teorią, że pierwsza połowa wolniej, druga szybciej.
Zaczyna się 25km, a ja przyspieszam o ok 10s/km szybciej niż plan. Nie wiem czy to zjadane różnokolorowe żele, czy coś innego, ale nogi zaczynają nieść i wreszcie można się skupić na pochłanianiu km. Biegnę tak 6km aż do 31km, gdzie zaczynają się jakieś lekkie podbiegi, tempo spadło i nie chce się zwiększyć przez kolejne 5km.
Biegniemy tak w parę osób i na ok 37km w bardzo strategicznym miejscu stoi Jurek osobisty kibic!(nie Scott). Zaczynam wyprzedzać, a Jurek jedzie już obok mnie i proponuje napoje, batony:). Od razu poprawił mi się humor i wola walki wzrosła, zmęczenie zniknęło. Mówię, że nie pogadamy za bardzo bo teraz będę cisnął do mety, więc Jurek opowiada o okolicy(po lewej za krzakami Cytadela), jaka trasa, czy będzie podbieg, zbieg czy zakręt.
Od tego momentu jest rewelacyjny bieg! Głowa wysoko, patrzę daleko przed siebie, nie chcę jeść, nie chcę pić, wyprzedzam na pęczki. Czasem zamieniam słowo z Jurkiem, piję łyka podanego poweade, wyprzedzany biegacz na to "Daj łyka!", zwalniam, daję łyka, czekam, odbieram butelkę, popijam i oddaję Jurkowi.
Czasem się tylko zastanawiam, czy starczy sił na te 4, 3, 2km przyspieszenia.
Poganiam jeszcze Jurka, żeby jechał szybciej, zawsze to lepiej gonić, a tu nie ma kogo.
W końcu wiem już, że nic mnie nie zatrzyma:) 41km w 4:43, 42km w 4:41.. Jurek odlicza setki metrów do końca 500, 400, 300, kolejny zakręt i ostatnie 200m ile fabryka dała.
Rewelacyjny finisz i wielka satysfakcja, że udało się nie zamordować, jak to było w Krakowie w kwietniu. Po przekroczeniu mety mogę nawet iść i całkiem nieźle kontaktuję.
Z planu "urywania co się da na finiszu" uzbierała się cała sekunda, czas netto 3:29:59!
Czułem że to się może udać, ale podstaw za bardzo nie było. Raptem kilka zawodów i biegów górskich i trochę truchtania w tygodniu.
Życiówka z kwietnia poprawiona o 10min w takim stylu jak lubię i każdemu taki styl polecam. Zacząć wolniej, skończyć przyspieszając i cieszyć się biegiem im dalej tym bardziej(nie odwrotnie!). Satysfakcja gwarantowana.
Bieg udany jeszcze z tego powodu, że udało się całość pobiec na śródstopiu i nie było momentów, że stopy robiły co chciały(2m przed metą:).
Po biegu makaron i piwo, pogadaliśmy jeszcze z Jurkiem i spotkanymi biegaczami.
Spotkanie ze Scottem Jurkiem w sobotę przed maratonem
Nocleg w hali Arena
Okolice 37km tuż po spotkaniu z Jurkiem, foto: Jurek57
Podsumowanie jedzenia przedstartowego
żeby było wiadomo na następny raz.
Wieczór przed:
- mała porcja makaronu z sosem(z domu! - nie znalazłem żadnej jadłodajni z pizzą w okolicy poznańskiej Areny...),
- rogal i pół słoika powideł śliwkowych,
- dużo picia.
Śniadanie przedstartowe 2h przed(powinno być jeszcze wcześniej):
- mały gęsty jogurt naturalny + musli i kawa,
- rogal i pół słoika powideł śliwkowych,
- napój węglowodanowy z niskim IG(500ml) na 40min przed startem(jakiś wynalazek od Jacek Biega)
W trakcie:
- ok 7 żeli 35g(mogły by być większe)
- jakaś power bomb 10ml, l-karnityna czy coś(na jakieś 7km przed metą)
- kilka 1/3 kubeczków wody, drugie tyle na głowę i 2 kwadraciki czekolady.
Dzięki Jurek za kibicowanie:)
Msc open 961/5426, 365/M30, 50 w informatykach:), wyniki nieoficjalne(PDF)
Ślad biegu i międzyczasy.